Zimno, duszno mi

Spektakl „Zimno, duszno mi” jest próbą zupełnie nowego spojrzenia na najpopularniejszą chorobę psychiczną końca XX i początku XXI  wieku – depresję. W celu realizacji tego projektu Stowarzyszenie Inicjatyw Twórczych zaprosiło do współpracy osoby chore psychicznie, które nie tylko współtworzyły scenariusz, ale i występują w przedstawieniu.

„Zimno, duszno mi” stawia depresję nie, jako metaforę, ale jako sytuację realną. Konkretną, dotyczącą Osoby. Nie człowieka współczesnego, ale pojedynczego jednostki. Wynikiem tego projektu jest nie tylko naświetlenie tematu depresji w dzisiejszym świecie, ale i terapia przez teatr, z której korzystają aktorzy chorzy psychicznie, kontynuując tym samym działania Stowarzyszenia Inicjatyw Twórczych.

Spektakl opowiada o życiu dwóch sióstr – jedna z nich musi zmierzyć się z chorobą, podczas gdy druga szuka porozumienia z chorą siostrą, ale i ze sobą samą. Oglądając fragmenty z ich życia widzimy jak łatwo zaciera się granica między człowiekiem chorym i zdrowym.

Wreszcie możemy realnie spojrzeć na problem, który będąc ciągle tak blisko nas jest przemilczany, zaszufladkowany lub zupełnie zignorowany.

Integralnym elementem spektaklu są improwizacje, moderowane przez aktorów, a w których udział bierze również widownia. Nawiązując do spektaklu poruszamy temat wykluczenia społecznego wynikającego z choroby psychicznej.

 

 

Scenariusz, reżyseria, opracowanie muzyczne: Paweł Kamza

Scenografia, kostiumy, charakteryzacja: Bożena J. Jakimczyk

Reżyseria światła: Władysław Sajda

Konsultacja choreograficzna: Anna Piotrowska

Wykonanie kilimów: Julian Mielniczak

Występują: Magda Biegańska, Aneta Jewuła, Katarzyna Kaźmierczak, Marzena Polakowska, Anna Torbińska, Justyna Zielińska – Stefaniak, Darek Garmada, Bartłomiej Szczesiak, Darian Wiesner.

 

 

 


 

Recenzje

 

Wstrząsająca premiera w legnickim teatrze. Aktorka płacze na scenie

 

            Spektakl Stowarzyszenia Inicjatyw Twórczych „Zimno, duszno mi”, którego premiera odbędzie się 2 grudnia br., na Dużej Scenie Teatru Modrzejewskiej w Legnicy to chyba pierwsze tego rodzaju teatralne wydarzenie w Polsce.
Na zawodowej scenie teatralnej staną obok siebie zawodowi aktorzy i ludzie dotknięci jedną z najbardziej rozpowszechnionych współcześnie chorób psychicznych – schizofrenią.
„Duszno, zimno mi” jest spojrzeniem na depresję, ale nie, jak na metaforę lecz jak na sytuację realną. Konkretną, dotyczącą Osoby.
- W celu realizacji tego projektu zaprosiliśmy do współpracy osoby, które spotkały się z problemem choroby, kryzysu psychicznego. Osoby te tworzyły scenariusz i występują w przedstawieniu – wyjaśnia Katarzyna Kaźmierczak, aktorka, a także psychoterapeutka.
Głównymi bohaterkami „Duszno, zimno mi” są dwie siostry, jedną z nich spotyka choroba.
Jedna próbuje z nią walczyć, a druga jej unika.
- Chcemy pokazać, że choroba jest nie tylko katastrofą dotychczasowego porządku życia, ale szansą. Każda choroba psychiczna jest konfrontacją z naszym przekonaniem o panowaniu nad życiem. Zarówno chorego, jak jego rodziny – mówi Katarzyna Kaźmierczak. – Chcemy rozmawiać o takich problemach jak kryzys psychiczny, depresja, choroba, ale nie chcemy epatować tymi problemami.
I ostrzega, że Światowa Organizacja Zdrowia już teraz zapowiada, iż w 2020 roku choroby psychiczne będą drugimi co do wielkości najbardziej rozpowszechnionymi chorobami na ziemi.
- Pod koniec XX wieku, na początku XXI nastąpił wzrost liczby osób zarejestrowanych w poradniach zdrowia psychicznego na Dolnym Śląsku – mówi Kaźmierczak. – Pomimo wielu publikacji na osobach dotkniętych chorobą ciąży odium wykluczenia.

Premiera 2 grudnia, godz. 19.00, Duża Scena Teatr Modrzejewskiej w Legnicy.

Scenariusz, reżyseria, opracowanie muzyczne – Paweł Kamza.
Scenografia, kostiumy, charakteryzacja- Bożena J.Jakimczyk.
Reżyseria światła – Władysław Sajda.
Konsultacja choreograficzna- Anna Piotrowska.
Występują:
Magda Biegańska, Aneta Jewuła, Katarzyna Kaźmierczak, Marzena Polakowska, Anna Torbińska, Justyna Zielińska, Darek Garmada, Bartłomiej Szczesiak, Darian Wiesner.
Wykonanie kilimów- Julian Mielniczak.

Projekt zrealizowany dzięki dotacji Fundacji Rosa z Wrocławia.

                                                                                                                                 /Artur Kowalczyk

                                                                                                                                 24 listopada 2011

 

Jestem tym czego szukam

 

Dla tych, którym świat się rozsypał teatr może być dobrym miejscem. Bo teatr, podobnie jak wyobraźnia ludzi chorych psychicznie, w dużej mierze żyje z rzeczywistości porozrzucanej. Tworzeniu spektakli bardzo często towarzyszy najpierw proces gruntownego demontażu świata przedstawionego, by w takim „pokazowym” procesie analizy opisać najbardziej elementarne byty znaczeniowe, z których później tworzy się konstrukcje scalające ową rozrzuconą rzeczywistość. Zawsze trzeba dochodzić znaczenia pojedynczych słów, by ostatecznie stworzyć metaforę. W legnickim spotkaniu teatralnym, zakończonym stworzeniem spektaklu, wzięli udział chorzy, rekonwalescenci, aktorka, terapeutka, reżyser i zapewne inne, wspierające je i życzliwe im osoby. Wspólnie opowiedzieli o chorobie, wykluczeniu, ale i trochę o nadziei. Na przykładzie historii dwóch sióstr i ich otoczenia.
Maryjka zapada na schizofrenię. Powoli przestaje interesować się losem najbliższych i swoim własnym. Popada w zobojętnienie, apatię, melancholię. Radość i smutek nie zostawiają śladów. Nawet śmierć najbliższej osoby – matki, przyjmuje dość obojętnie. Rozmawia praktycznie tylko ze starszą o osiem lat, jedyną siostrą Martą. Głównie o przeszłości. O rodzinie. O tajemnicach sprzed lat. O depresji matki. O nieznanym ojcu, słynnym przed laty terroryście. O podróżach życia w bardzo wysokie góry. Powoli zaniedbuje codzienne obowiązki. Nie interesuje się mieszkaniem ani pracą. Idzie do szpitala. Równocześnie z „odchodzeniem” od świata realnego w coraz większym stopniu staje się więźniem własnego wewnętrznego świata. W nim naczelne miejsce zajmuje Paul Celan (Paweł Anczel). Poeta tajemniczy, metafizyczny, mroczny. Mało u nas znany, „jedyny liryczny odpowiednik Kafki”, autor Fugi śmierci. Chory na schizofrenię. Życie zakończył samobójczym skokiem do Sekwany. Przed tym próbował pozbawić życia żonę i syna. A teraz żyje w Maryjce, która mówi o nim, że jest kuzynem babci Anczele z Czerniowic. I sama przybiera postać przyszywanej wnuczki poety.  Maryjka zaczyna coraz częściej mówić słowami poezji. Jakby chciała wyrazić świat, który przeczuwa, ale coraz mniej rozumie. A kiedy już słów nie znajduje, zabiera się do smażenia konfitur z jabłek. I dodaje wyraziste przyprawy, jakby chciała przypomnieć sobie szczegóły z dawnego świata. Ten zapach pamięta z dzieciństwa. Od tego zapachu można coś zaczynać. Ale będzie trudniej: „jestem tym czego szukam” mówi. Szukanie staje się nadzieją nadziei.
Magda Biegańska gra Maryjkę tak, jak gdyby chciała umościć się w jej wyobraźni, emocjach, odchodzeniu, zapadaniu się w siebie. Jej kontakt z siostrą staje się coraz mniej realny. Jest coraz mniej komunikatywna w dialogach, ale za to jakoś przekornie coraz bardziej zrozumiała. Coraz częściej mówi „od środka”, odsłaniając nie do końca zrozumiały porządek, w którym jest zimno i duszno. Kończącą spektakl scenę smażenia konfitury z jabłek rozgrywa Biegańska nieomal jak rytuał. Z jednej strony jest w nim w środku chorego szpitalnego świata, ale z drugiej wykonuje czynność, która w nieoczekiwany sposób zbliża ją do normalności. W chorobach psychicznych ślady normalności są ważne, bo mogą prowadzić do realnego świata.
    Magdzie Biegańskiej partneruje Katarzyna Kaźmierczak, aktorka (m.in. Teatr Wybrzeże), terapeutka, spiritus movens legnickiego przedstawienia. Gra Martę, siostrę Maryjki, osobę zrównoważoną, odpowiedzialną za losy siostry, odporną na codzienne kłopoty, broniącą się przed czyhającą depresją odziedziczoną po matce. To na jej zamówienie Paweł Kamza napisał scenariusz (a właściwie jednoaktówkę, z nieskrywana przyjemnością wpisując w nią „duchowego patrona” i przewodnika scenariusza – Paula Celana) dla grupy ludzi dotkniętych chorobą, którzy niejednokrotnie w przeszłości próbowali tworzyć spektakle teatralne. Na ogół jednorazowe, okazjonalne. Teraz chodziło o to, aby skonstruować coś zupełnie własnego i powtarzalnego.  Coś w miarę trwałego na tyle, na ile trwały może być spektakl. I takiego, aby oprócz aktorek, mogli w nim wystąpić młodzi ludzie, leczący się z chorób psychicznych. W spektaklu Kamzy zagrali wiele ról ze społecznego otoczenia pary bohaterek. W karykaturalno – groteskowych postaciach, nakreślanych „grubą kreską” mogli wyrazić swoje nieskrywane emocje wobec nauczycieli, przedstawicieli służby zdrowia, współbraci w chorobie. Z wyrzutem i emocjonalnym przytupem pokazać tym, z którymi na co dzień się spotykają, jak bardzo mało obchodzą ich chorzy. Jak dalece muszą funkcjonować w obcym i obojętnym świecie.
Paweł Kamza, jako przewodnik grupy spotykającej się w pracy nad przedstawieniem, zadbał przede wszystkim o to, by w miarę możliwości przydzielić każdemu z uczestników możliwe do wykonania zadanie. I chodziło zapewne nie tylko o pracę z profesjonalnymi aktorkami, ale przede wszystkim z innymi członkami grupy. Z ludźmi chorymi lub wychodzącymi z choroby. Dla nich poprawnie wykonane zadanie to spore osiągnięcie. Szczególnie dla tych, którzy w przedstawieniu nie mówią ani jednego słowa, ale są i działają w tej grupie. Często po raz pierwszy w takiej formie i w taki sposób. W tym przedstawieniu nie chodziło przecież o to, by stworzyć coś ważniejszego i donioślejszego od tego, co się tworzy na zawodowych scenach dramatycznych. Chodziło o to, by zbudować coś trwałego, własnego, powtarzalnego. Zrobić krok do scalenia rzeczywistości rozrzuconej.
Nie jestem pewien, czy spektakl grany przede wszystkim w obiegu zamkniętym (szpitale, zakłady psychiatryczne, kluby pomocy itd.), nie powinien być pokazywany także w większym stopniu w obiegu otwartym. Wydaje się, że dla ludzi chorych czy wychodzących z choroby ważny, by nie powiedzieć ważniejszy, może być kontakt z „normalnym światem”. Stamtąd się wywiedli i tam pewnie chcą wracać. Ich doświadczenie mogłoby być zatem z pożytkiem konfrontowane z ludźmi zdrowymi, bo od tej konfrontacji tak czy inaczej wiele zależy.
Jeśli o chorobach psychicznych mówi się często, że są chorobami „pozrywanych więzi”, to leczenie tych chorób może polegać na tym, że próbuje się owe więzi odbudowywać. A jeśli teatr może temu służyć, to znaczy, że teatr spełnia zadanie. Jedno z wielu.

                                                                                                                                 /Andrzej Lis

 

 

 

Improwizacje

 

Odbywające się po spektaklu improwizacje, w których może uczestniczyć publiczność stały się nieodłącznym elementem projektu. Są bardzo dobrze odbierane przez widzów, którzy chętnie w nich uczestniczą i żywo opowiadają o swoich przeżyciach związanych ze spektaklem i samym problemem depresji.

To pierwsze tego typu wydarzenie w Polkowicach. Spektakl powstał we współpracy aktorów z legnickiego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej oraz osób cierpiących na depresję.

- Chcieliśmy pokazać, że sztuka to także doskonała forma terapii, będąca doskonałym uzupełnieniem dla innych form. Chcieliśmy to pokazać, ale przede wszystkim zależało nam na tym, aby zwrócić uwagę ludzi na problem depresji – mówi nam Mariola Kośmider, pomysłodawca wystawienia sztuki w kinie, na co dzień dyrektor Polkowickiego Centrum Usług Zdrowotnych.

Zainteresowanie sztuką było bardzo duże. Na widowni praktycznie nie było wolnych miejsc, co może wskazywać, że tematyka jest ciekawa i budzi wiele emocji.

- W tym przedstawieniu wspaniałe było nie tylko to, co działo się w jego trakcie, ale także potem, kiedy to publiczność współtworzyła alternatywne wersje scenariusza.

- Ludzie byli mocno zaangażowani, co jest bardzo budujące. Publiczność weszła w interakcje z aktorami oraz autentycznie cierpiącymi na depresją ludźmi. Powodzenie tego spektaklu pokazuje jak ważną rolę w radzeniu sobie z depresją odbywa sztuka. Ona wspiera leczenie farmakologiczne. Sama farmakologia niewiele by zdziałała. Tradycja wykorzystywania różnych form sztuki w leczeniu depresji wbrew obiegowym sądom jest dość długa i co najważniejsze – ta forma przynosi wymierne efekty. W tym spektaklu kluczowe znaczenie miało uświadomienie ludziom, że depresja to nie jest koniec świata, że można z niej wyjść – mówi nam Jacek Jazy, psychiatra.

Udział w tak nietypowym przedstawieniu pomaga nie tylko osobom cierpiącym na depresję, ale także aktorom.

- Dzięki temu, mogłam się przekonać, że teatr potrafi zdziałać wiele pozytywnych rzeczy. Myślę, że ja biorąc udział w przygotowaniach do spektaklu, jak i w samym przedstawieniu stałam się lepszym człowiekiem. Zdobyłam mnóstwo pozytywnych doświadczeń, które pozwolą mi lepiej radzić sobie z różnymi sytuacjami. Od jakiegoś czasu nie pracuję w teatrze na etapie. Zajęłam się psychoterapią. To, czego doznałam podczas pracy w tym spektaklu to dla mnie nieocenione źródło doświadczeń – podkreśla Katarzyna Kaźmierczak, aktorka, a ostatnio psychoterapeutka.

Spektakl „Zimno, duszno mi” był pierwszym tego typu wydarzeniem w naszym mieście. Zważywszy na fakt, że wzbudził wielkie zainteresowanie, możemy być pewni, że jego organizacja była krokiem w dobrym kierunku, bo depresja to choroba, na która cierpi coraz więcej osób. Im więcej o niej mówimy, tym lepiej.

 

                                                                                                                                 /Konrad Kaptur